sobota, 21 lutego 2015

Jestem na etapie, że nie mam na nic czasu. Tzn. mam, ale mało. Lubię to! Lubię czuć, że muszę się spieszyć gdzieś z jednego miejsca na drugie, żeby zdążyć. Czuję wtedy, że faktycznie coś robię, a nie tylko egzystuję (tak apropo filozofii, której nie umiem za cholerę zdać, grr). Zresztą to też nie jest do końca tak... Jestem osobą, która nie lubi siedzieć cały dzień w domu, więc jak ostatnio byłam chora to nie miałam ani jednego dnia, żebym cały przeleżała... Niedawno przeglądając demoty (ha! czyli mam trochę czasu, skoro go tak marnotrawię!) znalazłam, że stajemy się dorośli, kiedy to nie rodzice prowadzą nas do lekarza, lecz kiedy sami myślimy, że "samo przejdzie".

...wrócę, jak znajdę wenę.